Powrót do Polski !!!

Grudzień był dla nas wyjątkowo pracochłonny. Urządziliśmy drugie urodziny naszemu synowi, pożegnaliśmy się z bliskimi z Francji, załatwiliśmy mnóstwo formalności, a potem wzięliśmy się za pakowanie naszych rzeczy i wielkie porządki. A wszystko za sprawą przeprowadzki do Polski, która nas czekała.

PRZEPROWADZKA

Mimo, że do końca roku mieliśmy przebywać na urlopie, to Adaś chodził do niani sześć razy w tygodniu po 8 godzin dziennie. My w tym czasie rozkręcaliśmy meble, zabezpieczaliśmy kruche rzeczy i pakowaliśmy niezliczone ilości kartonów, toreb i walizek. Zajęło nam to wszystko 8 dni. Potem przyjechała ciężarówka i zabrała ze sobą do Polski kanapę, łóżeczko, wanienkę i zabawki Adasia, w tym basen niemowlęcy i ogrodową piaskownicę, a także nasze meble ogrodowe, dwa rowery, narty i snowboard, garnki, naczynia i urządzenia kuchenne, lodówkę, drukarkę, książki, większość ubrań i butów, pamiątki z podróży i wiele innych rzeczy. Dużo tego było. Co ciekawe, kierowca okazał się być Polakiem, który kiedyś mieszkał we Francji i pogratulował nam dobrej decyzji dotyczącej powrotu do kraju 😉.

W dalszej kolejności mój mąż i nasz znajomy Gilbert, wywieźli na wysypisko śmieci starą pralkę i pozostałe zniszczone meble, których nie opłacało się zabierać. Część rzeczy przekazaliśmy też do R de récup’, gdzie miały zostać naprawione i odsprzedane w niższej cenie potrzebującym. A na sam koniec wyrzuciliśmy jeszcze ogromną ilość drobnych śmieci i bibelotów, które zapełniły połowę osiedlowego śmietnika. Przy okazji niania dostała od nas zapas środków czystości, kilka zabawek dla niemowląt i parę innych drobiazgów. A oddanie kluczy przebiegło w miłej atmosferze i zakończyło się zwrotem kaucji w wysokości 450 euro. To był nieoczekiwany sukces!

Gdy przypominam sobie to wszystko z perspektywy czasu, to brzmi to dość łatwo, ale w rzeczywistości było naprawdę ciężko. Nasz synek bardzo przeżywał wszystkie zmiany, jakie zachodziły w mieszkaniu i za każdym razem gdy wracał od niani, dokładnie się wszystkiemu przyglądał, pokazywał paluszkiem w różne miejsca i mówił, czego brakuje. Był nieco zestresowany, dlatego jego pokój pozostawiliśmy nienaruszony tak długo, jak tylko się dało. Zauważyłam jednak, że w pewnym momencie zaczął się interesować przybywającymi kartonami, jakby zapominając o całym zamieszaniu. Poza tym, ręce i plecy ciągle bolały nas od dźwigania, a do tego byliśmy zmęczeni i zdenerwowani, bo strasznie przytłaczała nas ilość zgromadzonego bagażu. Obawialiśmy się nawet, że się z tym wszystkim nie zmieścimy… Ostatecznie ciężarówka odjechała bardzo dobrze wypełniona, choć niestety nie maksymalnie, a do samochodu ledwo wszystko upchnęliśmy. Mogło więc być nieco lepiej. Aczkolwiek taki mały człowiek, jak nasz synek, potrzebuje naprawdę mnóstwa rzeczy – ubranek na zmianę, zabawek, łóżeczka, pieluch, kosmetyków, leków, przekąsek i jedzenia… Wzięliśmy też jego składane łóżeczko turystyczne i ulubiony samochodzik-jeździk, bo nie wiedzieliśmy jak długo potrwa podróż.

Ostatniego dnia, ja i mój mąż spaliśmy na materacu leżącym na podłodze i podgrzewaliśmy sobie gotowe jedzenie w starej mikrofali. Zaś Adaś spędził swoje ostatnie chwile z nianią, u której tym razem zostawiliśmy go na dzień i na noc. Rozłąka była długa, ale wiem, że zjadł dobre jedzenie, bawił się swoimi ulubionymi zabawkami, spał w wygodnym łóżeczku i ogólnie miło spędził czas. W naszych pustych ścianach na pewno nie byłoby mu już tak przyjemnie.

PODRÓŻ

W dniu wyjazdu wyspaliśmy się, zjedliśmy, włożyliśmy resztę rzeczy do samochodu, oddaliśmy klucze do mieszkania i około godziny szesnastej przyjechaliśmy odebrać Adasia od niani. Na miejscu wypiliśmy kawę, porozmawialiśmy chwilę i wyruszyliśmy około siedemnastej. Niania dołożyła nam jeszcze do bagażu prezent dla małego na Boże Narodzenie i ciepłą kaszkę w butelce. Żegnała się z nim ze łzami w oczach.

Zdecydowaliśmy, że wyruszymy do Polski wieczorem i będziemy jechać w nocy, aby mały spał jak najwięcej. Z zalecenia lekarza, trzy dni przed podróżą i w trakcie jej trwania, Adaś przyjmował homeopatyczne krople na uspokojenie. Dodatkowo, w dniu wyjazdu niania celowo nie położyła go na drzemkę, aby jeszcze łatwiej było mu zasnąć w samochodzie. Mimo to, Adaś był tak bardzo podekscytowany podróżą i naszym przyjazdem, że nie spał prawie w ogóle. Długo obserwował trasę, zagadywał nas i grzecznie się bawił. Ogromnie spodobał mu się nowy stolik podróżny do samochodu i zmywalne flamastry, którymi ciągle mazał. Ulubione autka i pluszaki też umilały mu czas. Przez większą część drogi był spokojny i nie sprawiał żadnych problemów. Bardzo kłopotliwe było natomiast przewijanie. Za każdym razem musieliśmy się zatrzymywać. Potem mój mąż odsuwał maksymalnie do tyłu siedzenie kierowcy i wysiadał, a ja wyskakiwałam bez kurtki na mróz, żeby owinąć małego kocem i przenieść do przodu. Potem go przewijałam, a w razie potrzeby również przebierałam, na bardzo małej i ciasnej przestrzeni. Następnie przenosiliśmy go do tyłu, wracaliśmy na swoje miejsca i jechaliśmy dalej.

Podróż z Pontcharry do Warszawy trwała około 21 godzin (1725 km). We Francji długo jeździliśmy krętymi górskimi serpentynami. Padał deszcz i było ciemno, a Adaś nawet raz zwymiotował, choć nie ma choroby lokomocyjnej. Było nam go bardzo szkoda i nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw. Trasę tą wybraliśmy natomiast dlatego, aby nie jechać autostradą prowadzącą do Szwajcarii, gdzie wiele czasu można stracić na kontrolach granicznych. Woleliśmy od razu dojechać do Niemiec i następnie przebić się do Polski na przejściu granicznym w Zgorzelcu. W Niemczech z kolei padał obfity śnieg, a my przez pewien czas jechaliśmy autostradą za pługiem 30km/h. Na jednym pasie powoli jechały samochody osobowe, które często wpadały w poślizg, a obok nas ciągnął się sznur ciężarówek. Zaś po przeciwnej stronie drogi ruch był całkowicie zablokowany, bo jedno duże auto uderzyło w barierkę. Nie było więc łatwo, ale pierwszego dnia udało nam się pokonać większość trasy. Jechaliśmy 14 godzin z przerwami wyłącznie na toaletę i przewijanie. Mój mąż prowadził, a ja podawałam mu picie, jedzenie i zajmowałam się dzieckiem. Gdy byliśmy na skraju wytrzymałości, zatrzymaliśmy się w małej niemieckiej wiosce o nazwie Hartmannsdorf (niedaleko Chemnitz). Dotarliśmy tam rano, a w większości pensjonatów doba hotelowa zaczynała się dopiero o szesnastej. Mimo to, udało nam się wynająć dwa pokoje (jeden dla mnie i małego, a drugi dla mojego męża), ale zapłaciliśmy za nie jak za zboże. Po zameldowaniu zabrałam Adasia na krótki spacer, żeby rozprostować nogi, a potem zjedliśmy, pobawiliśmy się i dopiero wtedy poszedł spać. Niestety obsługa hotelu bardzo słabo mówiła po angielsku, w wyniku czego zostaliśmy skierowani do niewłaściwego pokoju i obudzeni przez recepcjonistkę. Adaś zasnął ponownie, ale od tamtej pory ciągle chciał być na moich rękach. Przytuliłam go więc i leżałam w pozycji półleżącej, nie mogąc zasnąć. Natomiast mój mąż przespał spokojnie kilka godzin i wtedy wyruszyliśmy w dalszą drogę. Zostało nam wówczas około 7 godzin jazdy samochodem. Zmęczenie zwyciężyło i tym razem Adaś spał w foteliku niemal cały czas. Niestety było mu bardzo niewygodnie, dlatego budził się co około dwadzieścia minut i marudził z ogromnym smutkiem na twarzy, a potem znowu zasypiał. Ja starałam się nie spać, żeby kontrolować czy opaska podtrzymująca głowę dobrze się trzyma, czy pasy się nie zsuwają i czy nie ma mokro. Podczas długich podróży zawsze jeżdżę z tyłu koło niego i tak było również tym razem. Byłam jednak ledwo żywa, bo w ciągu ostatnich 36 godzin spałam tylko cztery. Pod koniec głowa sama mi opadała, ale walczyłam dalej. Nieco lepiej poczułam się po przekroczeniu polskiej granicy. Poczułam wtedy ulgę i radość, co mnie trochę rozbudziło.

PRZYJAZD DO POLSKI

Dotarliśmy do Warszawy około piątej rano. Moja mama ma mieszkanie w praskiej kamienicy bez windy, więc musiałam wnieść zaspanego dwulatka po schodach na czwarte piętro. Mój mąż zaczął natomiast wnosić bagaże. Później, gdy mu pomagałam, moja mama zajęła się chwilę Adasiem i zaczęła mu pokazywać mieszkanie. Mały uwielbia wszelkie lamki i żyrandole, których tam nie brakowało, a dodatkowo była też ubrana choinka i paliło się kilka świątecznych światełek, które skutecznie go zajęły. Zjedliśmy kilka kanapek, rozłożyliśmy dziecięce łóżeczko w najmniejszym pokoju, a potem daliśmy małemu jego kołderkę i ulubione pluszaki, żeby nie czuł się nieswojo. Jednak od samego początku nie sprawiał wrażenia zagubionego ani przestraszonego. Ciekawiło go nowe otoczenie i zdawało się, że rozpoznał babcię, która czasem odwiedzała go we Francji. My natomiast dostaliśmy oddzielny pokój dla siebie i dużo wolnego miejsca w szafach.

Trzy dni później skontaktowaliśmy się z kierowcą ciężarówki i umówiliśmy na odbiór pozostałych rzeczy. Zresztą do dziś przechowujemy je w małym domku pod Warszawą, który należał niegdyś do moich dziadków. Następnie odebraliśmy  klucze do naszego nowego mieszkania na Białołęce. Przy odbiorze technicznym zgłosiliśmy parę drobnych poprawek, takich jak pochlapane farbą barierki balkonowe, porysowana ościeżnica drzwi wejściowych czy też wilgoć w zewnętrznym oświetleniu balkonowym. Podczas spotkania był z nami inspektor budowlany, który dodatkowo wszystko pomierzył i posprawdzał. Zwrócił też uwagę na pęknięty tynk w jednej ze ścian. Większość usterek została usunięta w terminie i wszystko jest już w porządku. Gdy mój mąż wypoczął po podróży, podwykonawcy zajęli się poprawkami, a my mogliśmy zacząć remont. Wybraliśmy się też kilka razy do HomePark Targówek i do Parku Okęcie, szukając inspiracji i wszystkich potrzebnych rzeczy. Część z nich zamówiliśmy jednak przez Internet, bo było taniej.

Ja teraz jestem z małym w domu i nadrabiam stracony czas. Udało mi się go zapisać do przedszkola, do którego pójdzie we wrześniu. Niedługo zacznę też pewnie szukać pracy. Natomiast mój mąż poszuka zatrudnienia dopiero jak skończy remont, abyśmy mogli się jak najszybciej wprowadzić. Przewidujemy, że będzie to możliwe na przełomie maja i czerwca. Na razie wszystko dobrze się układa, a Polska i Warszawa jest po prostu cudowna. Wszystko mi się podoba!

Dodaj komentarz

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.

Up ↑

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij